wtorek, 23 listopada 2010

Mała rzecz a cieszy

To wspaniałe uczucie - odpakowywać paczkę z Amazona. Dwa Boby Fosse (Lenny i Sweet Charity) i jeden Martin Scorsese (A Personal Journey with martin Scorsese through American Movies).

Mała rzecz a cieszy

To wspaniałe uczucie - odpakowywać paczkę z Amazona. Dwa Boby Fosse (Lenny i Sweet Charity) i jeden Martin Scorsese (A Personal Journey with martin Scorsese through American Movies).

niedziela, 12 września 2010

Stosunki międzymiastowe

Stosunki międzymiastowe (2010, Going the Distance, reż. Nanette Burstein)

Świetny trailer i moja słabość do Drew skołonily mnie do obejrzenia. Fajne dialogi, nie powiem, ale przeciez nie o to w filmie chodzi.
Schrznili strukturę. Wbić się było trudno, potem ten pocztówkowy zarys ich randkowania (bleeee) i kilka scen zupełnie od, za przeproszeniem, d. strony. Dużo gadania o tym, co się wydarzyło, malo pokazywania.
Naciaganie widza na prawdę. Bardzo słabo, pani Burstein.

czwartek, 9 września 2010

All I really want is money in my pocket.

Street Dance 3D. Poszłam trochę z nudów. I co?
Wymiotło mnie! Jak dzieciaki tańczą! Fantastycznie mnie wciągnęlo i wypluło szcześliwą.
any dance rules, ale tu, aż ciary przechodziły w tą i nazad.

piątek, 3 września 2010

jakże mnie dlugo nie było

Aż głupio, że tak dawno. Praca jednak jest cieżka w wiosenno-letnich miesiącach i trzeba duuużo oglądać, to gdzie jeszcze o tym wszystkim pisać?

Za to Tomek napisał. O SEKRECIE JEJ OCZU (reż. Juan José Campanella, 2009).

Benjamin Esposito jest jednym z bohaterów, wokół których toczy się akcja "Secreto de sus ojos". Wydarzenia z przeszłości nie pozwalają mu normalnie funkcjonować. Wraca on do nierozwiązanego śledztwa ze swojej zawodowej przeszłości. W ten sposób zostajemy wciągnięci w historię morderstwa sprzed wielu lat i jesteśmy świadkami jego wielopoziomowych konsekwencji.
Film porusza problemy uniwersalne. Następstwem zbrodni powinna być kara, lecz czy istnieje możliwość odpłaty na tyle skutecznej, aby złagodzić ból osób, które w wyniku tej zbrodni ucierpiały? Film składa się, miedzy innymi, z wielu rozmów pomiędzy osobami, które, w mniejszym lub większym stopniu, zetknęły się z tajemniczym wydarzeniem z przed lat.
W moim mniemaniu jest to dramat społeczny z wątkami kryminalnymi, a niekiedy komediowymi. Dynamicznie prowadzona kamera wybudza nas z pozornej stagnacji, na przykład w scenie pościgu na stadionie, wędrujemy po zadymionych gabinetach urzędniczych, pubach i mamy wrażenie, że wszystko co robi bohater dotyczy nas. Ciężko nie identyfikować się z Esposito.
Gnębi go "pasja" do dawnej przełożonej, a w rozmowach prowadzonych miedzy nimi są bardzo silne emocje, co aktorzy potrafią wyrażać samą mową ciała.
Historia jest opowiedziana zwięźle i prosto, przez co widz nawet przez sekundę nie powinien się nudzić. Z minuty na minutę napięcie rośnie.
Scenariusz wspaniale bawi się szczegółami jak np. motyw z przyzwyczajeniem do zamykania drzwi przez szefową, gdy chce rozmawiać o czymś ważnym. Bohaterowie są pełni ludzkich wad: kłamią, popełniają błędy i są pełni sprzecznych uczuć, przez co wydają się autentyczni.
 To wszystko powoduje, że film ten ogląda się w napięciu i bez obojętności na losy bohaterów.



I to niech na razie wystarczy na temat tego filmu, mimo, że moje zdanie podróżuje po innej trajektorii...

wtorek, 20 kwietnia 2010

Kwiecień, plecień poprzeplata, trochę zimy, trochę lata


Każdy inaczej radzi sobie z nieszczęściami. Ja potrzebowałabym kontaktu z ludźmi i z CZYMŚ jeszcze. Wiele razy w tym tygodniu poszłabym do kina na film, który przyniósłby mi katharsis lub zrozumienie. Jednej rzeczy na pewno dowiedziałam się o sobie. Mimo wielu auto-zapewnień nijak nie umiem poradzić sobie ze śmiercią. Choć znacznie lepiej poczułam się obejrzawszy KRÓLOWĄ Stehana Frearsa (The Queen, 2006). Naprawdę niezły kawałek. A jaki prawdziwy. Jednak chodzą po ludziach nieprzypadkowe przypadki, bo film stał już kilka lat na półce, a ja nijak nie byłam w stanie do niego podejść i wrzucałam go do odtwarzacza zupełnie bez zastanowienia (trochę rozczarowana brakiem emocjonalnego reliefu ze strony Przeminęło z wiatrem (Gone With The Wind, reż. Victor Fleming, 1939 – choć Scarlet O’Harównę wciąż lubię). Nawet nie pamiętałam, że to stoi (w tle) o śmierci Diany i o zbiorowej żałobie. Zdystansowałam się trochę. Pani Mirren – rewelacyjna.

W czasie ostatnich dni zrobiłam też coś o wiele gorsz(ące)go. Obejrzałam sobie – po raz pierwszy świadomie – O dwóch takich, co ukradli księżyc (reż. Jan Batory, 1962). Film daje słabo radę plastycznie – choć zabawne są te wydmy. Mam wrażenie, że kiedyś jednak robili filmową robotę jakoś tak z poczuciem humoru i odrobiną autoironii. Mali Leszek i Jarek mnie zachwycili. Naturalny talent. Ot taki mój mały tribune.

Znalazłam w empiku bardzo śmieszne wydanie dvd a’la książka Burn After Reading Cohenów i bardzo się cieszę. Poczekam do jesieni i obejrzę sobie, żeby się naświetlić.
Wczoraj R. zabrał mnie na Nazywam się Khan (My Name Is Khan, reż. Karan Johar 2010). Mam problem z takim filmami. Nie mogę znieść tej wybujałej uczuciowości – może dlatego, że sama mam takie – tych emocji wybrzmiałych do końca w każdym tonie towarzyszącej im muzyki.
No i fajnie, że Szaruś Khan wybił się odrobinę ze swojego lalusiowatego stylu i zagrał człowieka z Aspergerem. To jednak nie to samo co Hoffman (w Rainmanie) czy Max w (Mary i Max). Nic nie poradzę na to, że nie jestem targetem, powiem jedno – zdecydowanie fajniejsze od Slumdog Milionera (tamten mnie znokałtował).

Kurcze, na wiele rzeczy ja nie mogę poradzić, jeśli się tak zastanowić nad moim gustem filmowym. Dziwne rzeczy mnie dobijają, a jeszcze dziwniejsze cieszą.  A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nigdy nie wiem na co weźmie mnie chętka, żeby obejrzeć w danym momencie. Pewnie dlatego jest tu ze mną tyle płyt, które czekają na ten powiew (to znaczy ja czekam na powiew zachęty z ich strony, ale one nie wiedzą, więc wolę wziąć na siebie) i pewnie dlatego, ku zdziwieniu moich przyjaciół, oglądam sobie takie filmy jak dziś, tj. 
Kocham Cię, Beth Cooper (I Love You, Beth Cooper, reż. Chris Columbus, 2009) – Zaskoczył mnie. Nawet się śmiałam. Sama chciałam - co się dziwię? Ale ten film okazał się wyjątkowo mądry i posiadać kilka elementów, które szczerze mnie wzruszyły. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że trzeba chodzić do kina na wszystkie filmy – a nuż znajdzie się perełka.
Drugi film też mnie zaskoczył. Dawno nie widziałam tak ciepłego filmu z tak zabawnymi i ciętymi dialogami. Myślę, że moja nieustająca miłość do Hilary Swank i Kathy Bates mogła mieć również wpływ na te wrażenia, niemiej film wart grzechu, mimo fatalnego (!!!) tytułu. Charming.
P.S. Kocham cię (P.S. I Love You, reż. Richard LaGravenese, 2007)

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Rzeczywistość straszniejsza niż film. Słucham listy nazwisk, jak mantry i myślę o załodze - o chłopakach i dziewczynach w moim wieku, którzy wykonywali swoją pracę.